
Super User
Wywiady w postaci plików pdf
… w rozmowie z Franziską Zwerg
Wojciech Pestka wziął udział w spotkaniu z cyklu "… w rozmowie z Franziską Zwerg" organizowanym przez Europejską Wschodnio-Zachodnią Akademię Kultury i Mediów w Berlinie.
Syrop z kocimiętki
Antoni Glut – stary krawiec, który całe życie szył sutanny dla duchownych, teraz zepchnięty na margines, rozgoryczony i pozostawiony sobie, szuka miejsca w otaczającej go rzeczywistości i zadośćuczynienia za wyrządzone mu przed laty krzywdy. Wolny rynek, będący następstwem przeobrażenia ustrojowego i zmiany zachodzące w Kościele, sprawiają, że traci pozycję i znaczenia. Przegrywa z chińszczyzną zalewającą rynek, sieciowymi sklepami z gotową odzieżą dla duchownych. Pustoszejące seminaria i utrata dotychczasowych klientów, którym wiernie służył przez lata będąc ich przyjacielem i powiernikiem, wzmaga jego determinację. Jedyne, co mu pozostało, to dobre imię. Mimo że czuje się słaby, przegrany i opuszczony, podejmuje walkę w imię wartości, w które wierzy.
Kobieta ze śniegu
Wasyl Słapczuk Kobieta ze śniegu
Tytuł oryginału: Жінка зі снігу
(z Iwoną Wasilewską)
Ktoś rzeźbi dla siebie kobietę z kamienia, ktoś struga w drewnie, a ja, ponieważ
nie jestem obciążony ani doświadczeniem, ani zdolnościami, z dziecięcą
naiwnością postanowiłem ulepić dla siebie kobietę ze śniegu. Ale wszystkie one
topnieją, stoję po kostki w wodzie, mam katar. [...]
Oczywiście, kobieta ze śniegu - to tylko metafora.
Prawdopodobnie brakuje mi talentu, żeby ulepić ze śniegu taką kobietę,
dla której warto byłoby oddać życie. I od razu szukam sobie usprawiedliwienia:
a może przyczyna leży w śniegu? Brakuje talentu, nie ma odpowiedniego śniegu...
Klimat nie ten.
(Wasyl Słapczuk Kobieta ze śniegu)
Księga zapomnienia
Wasyl Słapczuk „Księga zapomnienia”
Tytuł oryginału: Книга забуття
Ta książka jest przeciwko wojnie. Wojnie w każdym znaczeniu tego słowa,
w każdym jego sensie. Tej, która teraz toczy się na Ukrainie, tej, która toczyła się
w Afganistanie, tej, którą wszyscy pamiętamy z lekcji historii...
To jest książka przeciwko wojnie, w której z ręki jednego człowieka ginie drugi
człowiek, gdziekolwiek i kiedykolwiek by nie miała miejsca.
Autor, Wasyl Słapczuk, uczestnik wojny w Afganistanie, podejmuje po 30 latach
od jej zakończenia próbę rozrachunku. Jego powieść jest pozbawiona opisów walk
i heroizmu, to opowieść o rzeczywistości, której sam doświadczał każdego dnia:
okrutnej, brudnej, niemożliwej do zrozumienia i pozbawionej logiki.
Ten sam kurz drogi
Wasyl Słapczuk „Ten sam kurz drogi”
Tytuł oryginału: Та сама курява дороги
ISBN 978-83-64375-47-7
Powieść Wasyla Slapczuka to spojrzenie w głąb ludzkiej egzystencji oraz próba uporządkowania świata, ponownego określenia czym dzisiaj jest dobro i zło, wytyczenia granic, po przekroczeniu których jednostka traci swoje człowieczeństwo i staje się agresywnym, niebezpiecznym zwierzęciem.
Główny bohater, pisarz i weteran wojny w Afganistanie, w wyniku kryzysu wieku średniego decyduje się na wyjazd do sanatorium. Zawarte tam nowe znajomości i przebyte doświadczenia zmuszają go do refleksji nad sobą.
Zwykła rozmowa
stare kobiety
stare kobiety
zaplecione z żył
i zmarszczek
jak oliwa
wypływają na powierzchnię
są ważne
niepokoją
one tak bliskie
momentu rozwiązania
od którego wypadają zęby
one takie mądre
że nie zrobią użytku
z mądrości
niepokoją
zwykła rozmowa
jest trzecia
szeleści
w kącie cień
zdania stają w gardle
rozmowa
zarastają uszy
jeszcze raz
odwracamy plecy
porównujemy twarze
zmierzch
nazwijmy ten dzień postnym
oto
zakurzony faluje na wietrze
wiatr z uporem powraca
składa w fałdy miękkie sukno
widzisz te zmęczone twarze
długie pasmo cienia
spragnione ognia oczy
zgaszone wodą usta
wiatr
wiatr
patrz
jak faluje szara płachta dnia
oto
w środku rozmowy
między słowami
zawiązuje się kłębek zmierzchu
Dziesięć wierszy dla Grosza
nie mam gdzie wrócić
„nie mogę żyć wśród winnic wszystko tu nie jest moje”
Zbigniew Herbert „Powrót prokonsula”
Nie mam gdzie wrócić
Chociaż nic mnie tu nie trzyma
Mogę
Z obojętnością godną lepszej sprawy
Zostać
Obedrzeć sumienie z kory
Pogardliwie wyrażać się o życiu
Patrzeć w niebo na gwiazdy
Mówić milczeć
Tam mnie nie będzie
Tu chociaż jestem
Z piętnem ryby
Na śniętych oczach
Z głuchym brzuchem bębna
W uszach
przed oszkloną bramą raju
W sobotę rano raj jest zamknięty dla zwiedzających
Nie wejdziemy z Groszki za drzwi
Bramy otwiera się w określonych godzinach
W tej chwili sprawdzane są systemy wentylacji i alarmy
Trzeba chronić niebo
Inaczej w co będziemy wierzyć
Inaczej jak będziemy się kochać
w Krakowie
Jeśli uda się nam być w Krakowie razem
To pójdziemy do księgarni na rynku
Obojętni na świata sądy i zakazy
Siądziemy na podłodze i będziemy
Czytać sobie z oczu
Tę najważniejszą książkę
Jeśli się nam uda być w Krakowie razem
Kupimy w Sukiennicach srebrną łyżkę
I udając przed światem przygodnych znajomych
Zjemy na rynku
Żółtego kalafiora w sezamowym sosie
Żeby oszukać głód miłości
Przeznaczenie jest bowiem jak gradowa chmura
W czas burzy kwitnie
Różowym bzem
zanim powstał świat
było
pierwsze ziarno piasku
z niego wyrosła góra
pierwsza łza
z której wzięło początek morze
i osobne dźwięki
Ty
ja
splecione jak nasze dłonie w jedno
słowo
my
które było na początku wszystkiego
spotkanie
wyciągam rękę
stoję na środku dworcowej hali
miałem czekać na peronie
na Twój przyjazd
spóźnił się autobus
przepraszam
ktoś obok przestępuje z nogi na nogę
grzebie zniecierpliwionym palcem
w portmonetce chwili
zagląda w oczy
mądrości, przelicza na pieniądze spojrzenia
fortuny, szuka
znajomej twarzy
ale tylko
ja
mam jabłko
i
mogę dać je Tobie
wiersz o lampie na biurku
Pomiędzy nami –
Tobą i mną
a lampą
jest przepaść (w rodzaju niezgłębionych)
nieokreślone są nasze plany na przyszłość
Ona
świeci jasno
nie ma dla niej znaczenia obrót ziemi
czyjeś niestosowne zdanie na temat światła
jako formy energii (e=mc2)
My
od czasu do czasu jesteśmy obecni
w prostej relacji
jeden na jednego
nazywanej w zasadzie operacją łączenia
Pomiędzy kuglarską sztuką z mnożeniem królików
i dzieleniem włosa
kapeluszem z podwójnym dnem
a przeistoczeniem, cudem narodzin
Histeria
ciemna jutrznia
Jakże samotnie siedzi miasto pełne ludu
prorok Jeremiasz
Od kiedy aniołowie mówią językiem udręki
Gorzkim językiem bezsenności, głodu
Gorączki ciała
Cierpienie drzewa
Wstrząsanego wilgocią i skręcanego bólem
Skarga naciągniętej cięciwy z owczego jelita
Modlitwa włóczni
Świerszcze
W metalowej puszce Mechanizm czasu
Ruchomy rysunek uwięzionej góry
Zielonej jak delikatne liście herbaty
Zbierane na łąkach Jerozolimy
Oparzone milczeniem
Trzepotanie motylich skrzydeł
Drżą wargi
Jestem.
Idę...
II.
Bezradne naczynia dłoni
Ręce szukające oparcia w ramionach
Moje nogi
Jedna obok drugiej zatrzymane w biegu
Schwytane w sidła
W sieci
Zawiązany mój język
Moja słabość
Podkrążone oczy wieczoru
Patrzą na winnicę
W dzień żałości
Piętnaście świec przywołuje mrok
Katedra boleści wyrasta wysoko nade mną
III.
Mamy swoje lata odmierzone
Przestaliśmy być dziećmi kamienia, brązu
Chłodnego żelaza
Światła które umknęło
Jak ostatni autobus
W pokojach piasku mieszka teraz wilgoć
Śmiertelna rosa
Dorośliśmy do wojny
Obłędu zabijania
Grudki chłodu na rękach
Nasze siostry trafi ły do domów publicznych
Nasi ojcowie do albumów niepamięci
Tam usychają
W ogrodach ciszy
Pod więżą kości
Na placach obozowych
Szukają pocieszenia
Nasi nauczyciele
Próbujemy uczyć się alfabetu
W pralniach chemicznych
Wśród nagrobnych płyt
Składać słowo kocham
Z mchu
Płaczu